<iframe src="https://www.googletagmanager.com/ns.html?id=GTM-NQRKNFQH&gtm_auth=6ykA1exRiHyCmKeVKe0Q2g&gtm_preview=env-1&gtm_cookies_win=x" height="0" width="0" style="display:none;visibility:hidden"></iframe></noscript>
ROZWÓJ

Jak stawiać granice w pracy i życiu codziennym

Granice nie kojarzą się pozytywnie. To ich przekraczanie oznacza w naszym świecie prawdziwą wolność i nieograniczone możliwości. Jednak nie zawsze to co dobre dla miłośników podróży, sprawdza się w psychologii. Tu wyznaczenie granic i ich pilnowanie jest nie tylko pożądane, ale wręcz zbawienne.

Kolejny raz utknęłaś w pracy, bo ktoś poprosił, żebyś „jeszcze ten jeden raz” wykonała pracę kilku osób? Czujesz, że powinieneś w końcu zakomunikować bratu, że nie chcesz jeździć na wspólne wakacje? No cóż, podobne sytuacje od czasu do czasu zdarzają się praktycznie każdemu. Raz jest to po prostu empatia, innym razem zależy nam na dobrych stosunkach, jeszcze innym – oddajemy komuś przysługę albo planujemy go o nią wkrótce poprosić. To całkowicie normalne… o ile faktycznie takie sytuacje pojawiają się w naszym życiu sporadycznie i koniec końców nie powodują frustracji.

Nierzadko jednak pojawiają się osoby, które non stop dają się wykorzystywać, boją się wygłaszać opinie i prosić o pomoc, a jednocześnie tę pomoc ofiarują praktycznie każdemu, kosztem swojego czasu, dobrego samopoczucia i zdrowia. W takiej sytuacji nie tylko rezygnujemy z siebie na rzecz innych, ale też stale analizujemy, co o nas myślą, czy faktycznie nas lubią, czy daliśmy wystarczająco dużo. Taki syndrom nosi nazwę people pleaser, w języku polskim funkcjonuje czasem nazwa zadowalacz.

Czy zadowalacz jest zadowolony?

Wbrew pozorom, w wypadku zadowalaczy trudno mówić o empatii czy nawet satysfakcji z pomagania. People pleaserzy często czują się wykorzystywani, zwykle są sfrustrowani, zmęczeni niesieniem pomocy i nie sprawia im ona przyjemności. To osoby, które tak dalece potrzebują uznania i akceptacji, że są gotowe całkowicie zburzyć granice, które stawiamy, żeby „nie dać sobie wejść na głowę”.

Skąd bierze się taka postawa? Jak wiele innych problemów – z dzieciństwa. People pleaserzy jako dzieci zwykle musieli zasłużyć na miłość niedostępnych emocjonalnie rodziców. Wyrażanie potrzeb kończyło się dla nich w najlepszym wypadku zbagatelizowaniem, w najgorszym obwinianiem i karą. Dopiero jako „grzeczne dzieci” – czyli uczynne, bezproblemowe i praktycznie nie stawiające granic – spotykały się z aprobatą. To dlatego dziś asertywność budzi w nich poczucie winy, a nawet nie mieści się w głowie – „przecież wtedy nikt nie będzie mnie lubić”.

Czy aby na pewno? Faktycznie, część osób może być wręcz zszokowana zmianą postawy people pleasera i jest kwestią czasu wypracowanie nowych, zdrowszych relacji. Pamiętajmy jednak, że to właśnie granice sprawiają, że ostatecznie dobrze dogadujemy się z ludźmi – jesteśmy szczerzy, mniej zestresowani, a jeśli decydujemy się na pomoc czy wpuszczenie kogoś za swoją granicę, jest to dla nas sytuacja pożądana i nie budzi frustracji ani emocjonalnego zmęczenia.

Jak postawiać granice?

Syndrom zadowalacza to jednak pewno ekstremum i osoby, które go u siebie rozpoznają, powinny poszukać pomocy terapeuty. Dla większości z nas na szczęście stawianie granic jest dużo łatwiejsze, a przynajmniej może takie być. Jak się za to zabrać?

  • Po pierwsze, najważniejsze i niestety najtrudniejsze – warto odkryć magię słowa „nie”. To najlepsza metoda na budowanie granic. Jak się tego nauczyć? Idealne byłoby po prostu zastopowanie czyichś żądań, bez zbędnego tłumaczenia się. W ramach ćwiczeń można jednak powoli umacniać mur graniczny. Od „przykro mi, ale dziś nie jestem w stanie ci pomóc” do zwykłego „nie”, wiedzie droga praktyki.
  • Po drugie – grzeczna argumentacja. To nie to samo, co tłumaczenie się lub przepraszanie. Jeśli stawiamy granice tam, gdzie obowiązuje hierarchia – na przykład w pracy, to warto mieć pod ręką kilka argumentów – na przykład „realizuję obecnie inny projekt, a to zajmie mi jeszcze x godzin, nie mogę wziąć kolejnego.”
  • Po trzecie – otwartość. Jeśli gubimy się w plątaninie przeprosin, usprawiedliwień i zapewnień, ostatecznie możemy sprawić, że nasz mur graniczny rozsypie się jak domek z kart. Prosta, rzeczowa i konkretna odpowiedź to klucz do sukcesu. Jeśli więc w ogóle nie zamierzamy podjąć jakiegoś tematu, powiedzmy po prostu „nie mogę się tym zająć” zamiast „dzisiaj nie, może kiedyś, pomyślę jeszcze”.
  • Po czwarte – konsekwencja. Idealnie byłoby nie wchodzić w dyskusję, ale bywa, że rozmówca mimo wszystko nie chce uszanować naszych granic. Nie oznacza to, że mamy je przesuwać. Spokojnie, ale stanowczo powtarzajmy swoje „nie”. Pamiętajmy, że asertywność to nie uległość.
  • Po piąte – dbanie o siebie. Stawianie a następnie pilnowanie granic to element „self care” – troski o swój dobrobyt. Warto co jakiś czas przypominać sobie, że jesteśmy dla siebie najważniejszą osobą i nikt, nawet najbardziej kochający nas człowiek, nie będzie mieć takiej mocy dbania o nasze dobre samopoczucie, zdrowie i poczucie życiowego spełnienia. Budowanie miłości własnej ułatwi wyznaczanie granic.

Kiedy rozpocząć budowę granic?

Wiemy już jak stawiać granice, ale może pojawić się pytanie, kiedy to robić? Odpowiedź brzmi oczywiście – jak najszybciej, kiedy tylko wchodzimy w nową relację albo pojawiamy się w nowej pracy. Rzeczywistość rzadko jednak bywa aż tak prosta i często musimy stawiać granice po latach tkwienia w zupełnie innych układach.

Na szczęście – nigdy nie jest za późno na asertywność. Warto sobie uświadomić, że największy problem z wyznaczaniem przez nas granic będą miały osoby, które najbardziej korzystały na ich braku. A to co było wygodne dla nich, niekoniecznie działało pozytywnie na nas. Tymczasem w życiu, jak w samolocie – najpierw zakładamy maskę tlenową sobie, dopiero potem pomagamy innym. Powodzenia!